środa, 29 czerwca 2022

Józef Czapski i jego kontemplacja codzienności

Piesek na ceglanej podłodze zobaczony w grudniu 1970 roku w Lailly – en- Val, gdzieś nieopodal domu spokojnej starości dla inwalidów wojennych, byłych kombatantów i polskich uchodźców politycznych. Józef Czapski ze swoją siostrą Marią odwiedzali tam znajomych, rodzinę. Artysta był tam częstym i oczekiwanym przez dyrekcję gościem. Miał także tu swój stół do malowania, który nie tak dawno do Pawilonu Józefa Czapskiego w Krakowie podarował Marek Szypulski, były dyrektor tegoż domu.

Z dziennika Józefa Czapskiego i poczynionych w nim rysunków  wiemy, że pierwsze notatki do tego obrazu różnią się od tego, co dzisiaj widzi nasze oko. Zniknął kot, a pojawiły się buty… Czy dlatego, że kot i pies to wszak konflikt, a pies i buty to… oczekiwanie? Cierpliwe czekanie.

Paryż. Zatrzymane  w oku artysty dwa różne kadry, inne barwy, inny nastrój tych obrazów.

Plecione krzesła z Cafe de la Concorde.

Żółty stolik, popielniczka i dwie postacie. Mężczyźni.

Olśnienie i ten  krzyczący żółty, żywy kolor. I postaci. Tu nie czuć pustki.

Na drugim biegunie – mroczna, pusta kawiarnia. Bez drugiego człowieka.

I ta staruszka z laską na Rue Jacob, a w głębi podwórka odbijające się - od błotnika auta i okna kamienicy - światło, biel. Mimo mroku, ciemnych barw bije z tego obrazu jakiś spokój. Nieśpieszność.

I jeszcze on, artysta Obecny w tym zatrzymanym przez niego świecie, wizji. Świecie, który jest jego wizją. Dał nam  swój portret z żarówką w jego pokoju. Pokoju, który przecież był także jego pracownią i sypialnią, a miał tylko kilkanaście metrów kwadratowych. I ta bohaterka obrazu. Samotna żarówka. Bez lampy. Nic nie zakłóca więc światła. I ten blejtram, który artysta zamaluje kolejną wizją, olśnieniem, będącym łącznikiem jego ze światem.

 Mamy więc martwe natury, sceny uliczne, bary, kawiarnie i autoportret. Człowiek i przedmioty. Człowiek i natura.

Człowiek i emocje, które obrazy wzbudzą w oglądających. Obraz bez widza nie istnieje, gdy opuszcza  pracownię artysty i  ukazuje się światu żąda spojrzeń widzów.

Czapski marzył, by jego twórczość była obecna. Poprzez pracę nad płótnem, rysunkiem, szkicem odnajdywał siebie.  To był czas kontemplacji, tego co go otacza. Życia. Ta praca przesypywana pisaniem esejów, listów, rozmowami, pomocą drugiemu człowiekowi,  ratowała go od grozy życia, od bólu egzystencji, historii, która przez całe życie dopadała go i stawiała mu wymagania, które musiał – mimo że nie chciał – podejmować.

Najbardziej chciał być wolny. Wolność odnajdywał w malowaniu. I chciał być kochany, i kochać.

Jego dzienniki odsłaniają nam artystę, człowieka, który staje przed nami cały, bez upiększania,  w tej walce ze sobą, ze swoimi ukrytymi pragnieniami, szukający odpowiedzi, stawiający pytania.  Dzięki zapiskom, możemy także lepiej wejść w istotę jego malarstwa, które było wszak epifanią…

Józef Czapski. Malarz, pisarz, żołnierz, więzień sowieckich obozów. Chrześcijanin. Katolik. Polak. Człowiek zanurzony w kontemplacji codzienności. Zanurzony w mistyce i w Bogu.

W dzienniku swoim pisał: „Nie opuszczaj mnie, Boże, w grzechu i w słabości mojej, daj mi nie zatracać ufności w Twoje miłosierdzie, możność odchodzenia, oczyszczenia, poprawy, wbrew temu, co konstatuję w sobie co dzień, wbrew latom moim”.

Warto wejść, stanąć przed obrazami i spotkać artystę także w jego obrazach, które dzięki życzliwości właściciela Markiza Michaela Popiela de Boisgelin (Pałac w Kurozwękach) możemy od 4 lipca do 30 sierpnia oglądać w Diecezjalnym Muzeum w Sandomierzu.

Elżbieta Skoczek, Dyrektor Festiwalu Józefa Czapskiego  (https://jozefczapski.pl)

(obraz "Autoportret z żarówką" pochodzi z prywatnej kolekcji markiza Michaela Popiela de Boisgelin)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz